poniedziałek, 17 czerwca 2013

051. Wywiad, Czarny Charakter



Czarny charakter

„– Móżdżku, co będziemy robić dzisiaj w nocy?

– Dokładnie to samo, co robimy każdej, Pinky: opanowywać świat!”

Pinky i Mózg

Zastępy Łotrów gęsto zaludniają karty opowieści. Ich perwersyjna
obsesja czynienia zła konstytuuje sens istnienia nudnych Superbohaterów.
Czarny charakter z demonicznym uśmiechem na twarzy wypowiada
wojnę zastałemu porządkowi. Przywdziawszy fantazyjny strój i maskę,
po raz kolejny rusza zmierzyć się w nierównej walce o gorsze jutro.
Urok łotra-trickstera tworzy arsenał min, gestów i póz. Pod nimi kryją
się płonne nadzieję na podporządkowanie sobie świata. Jak wiemy
przewidywalne dobro zatryumfuje, skazując naszego ulubieńca
na sromotną klęskę. Bartek Buczek w swoich pracach śledzi
i interpretuje poszczególne atrybuty Superłotra. Jego postać staję
się alter-ego artysty, a wystawa przybiera charakter introwertycznej
wycieczki w głąb psychiki komiksowego antybohatera.



Piotr Sikora: Ażeby wyjść poza pretensjonalny ton rozmów
kurator/artysta pozwolę sobie na odrobinę nonszalancji
i zapytam podniośle: Bartłomieju skąd bierze się zło
i jaka jest jego natura?  

Bartek Buczek: Piotrze, cieszę się, że mnie doceniasz, ale jak pewnie
się domyślasz nie udzielę Ci odpowiedzi, której można by użyć jako
encyklopedycznej definicji, swoją drogą encyklopedia mówi,
że jest to pojęcie filozoficzne i że jest to przeciwieństwo dobra.
Intuicyjnie mogę się z tym zgodzić. Wybacz, ale nie zajmuje mnie to.
Myślę, że Czarny charakter, nie zważa na kategorie moralne,
ewentualnie stosuje własne wartościowanie.  

P.S: Czarny charakter, trickster którego śledzisz w swoich pracach
zbudowany jest w oparciu decorum znane nam z kultury popularnej.
Tkwiące w nim zło ma bardzo popowy i wyeksploatowany charakter.
Czy pracując nad tą wystawą miałeś zamiar odnieść się do tego
o co pytam we wcześniejszym pytaniu i zawrzeć w niej próbę
odpowiedzi o naturę zła?  

B.B: Skoro każesz mi się nad tym głębiej zastanowić, to rzeczywiście
ekspozycję można potraktować jako moją wypowiedz na temat zła.
Jeżeli przyjmiemy, że zło to przeciwieństwo dobra, to można w tym
kontekście odnaleźć pierwiastki zła w moich pracach. Pojęcia takie
jak pustka, osamotnienie, erozja, chłód (niekiedy przedstawia się piekło
jako krainę lodu), destrukcja mają odzwierciedlenie w moich pracach.
Jeszcze bardziej oczywiste są te tropy w obrazach, w których pojawia
się postać Czarnego charakteru. Film o piętnowaniu, też może być
odczytywany przez pryzmat negatywnych emocji. Mimo to, gdybym
miał uściślić jakie zjawiska dokładnie mnie interesują, będą to bardziej
psoty i jakaś nieprawomyślność bohatera, której w ramach skromnych
możliwości też się oddaję. Śladem takiego myślenia niech będzie rzeźba
kobiecego „buta banana”, która w kontekście tytułu wystawy
„Czarny charakter” sugeruje istnienie Super Łotrzycy, „Kobiety Banana”.
Spójrz na to przez różowe szkiełko fantazji.  

P.S: Intryguje mnie relacja jaka pojawia się pomiędzy Twoimi
precyzyjnie konstruowanymi obrazami, a obiektami jakie
wykonujesz. O ile monochromatyczne wyczekane płótna
mobilizują odbiorcę do doszukiwania się w nich głęboko
ukrytego sensu, o tyle absurdalne, humorystyczne „rzeźby”
działają całkowicie odwrotnie. Traktuję je jako zapalniki
odbezpieczające pokłady ironii, jakie kryją się w Twoich obrazach.
Czy przyznasz mi rację?  

B.B: Mógłbym odpowiedzieć na to pytanie słowami rapera Don Guralesco,
który zapytany o humorystyczne tytuły swoich płyt odpowiedział,
że to nie są tytuły humorystyczne, a Ci co tak uważają mogą się …
Pomijając tę nasuwającą się ripostę, mogę przyznać Ci rację.
Większość moich prac (szczególnie staram się o tym pamiętać
w pracach ocierających się o patos) opiera się na jakimś figlarnym
pomyśle, który potem w procesie malowania, czy wytwarzania
pracy jest realizowany. W przypadku malarstwa względna warsztatowa
sprawność pozwala mi wypowiedzieć się na tyle precyzyjnie, że misterna
konstrukcja formy i treści wydaje się znajdować w równowadze nie
narzucając odbiorcy jednej drogi odbioru. Faktem jest, że brak mi tej
sprawności w posługiwaniu się innymi mediami co owocuje, dość
surowym podejściem do pierwotnego, przewrotnego pomysłu,
który nie jest wystarczająco upudrowany starannym wykonaniem,
z każdej niedokładności wyziera oczywista pustka i jednoznaczność.
Bardziej cenie sobie moje malarstwo, ale tak jak to zauważyłeś,
obiekty pozwalają łatwiej odczytać tok myślenia jakim się posługuję
w czasie pracy. W malarstwie sięgam po prostu po subtelniejsze środki.  

P.S: Z ciekawości zapytam jak wygląda u Ciebie proces malowania?
Coraz rzadziej można spotkać się z pracami które starają się
być tak 'wylizane'. W Twoich płótnach widać natomiast rękę
malarza, wspominaną wyżej precyzję i czas poświęcony na ich dopieszczanie.
Jak to wygląda od strony backstage'u?  

B.B: Mógłbym pewnie odpowiedzieć bardziej błyskotliwie, ale malowanie
to dość prozaiczna czynność, wydaje mi się, że jest to zajęcie podobne
do modelarstwa, widzimy dobry efekt bo ktoś się po prostu bardzo starał.
Nie widzę sensu udawania, że nie zajmuję się malarstwem od dawna
i że nie mam pewnych umiejętności. Odnoszę wrażenie, że zarzucasz
mi warsztatową sprawność (wnoszę po słowie „wylizane”), na pewno
ułatwi Ci odbiór moich obrazów fakt, że nie posługuję się kolorem,
a to dlatego, że zgubiłem go gdzieś na ścieżce nauki i zabrnąłem
w ślepy zaułek malarstwa operującego w wąskim obszarze waloru.
Niechętnie wracałbym teraz do odkrywania na nowo koloru i popełniania
błędów związanych z nauką nowego języka (chociaż byłby to język bogatszy w środki).
Zwij mnie więc Paganinim malarstwa. Jeśli chodzi zaś o sam proces i technologie,
nie ma tu żadnej tajemnicy, maluję w krótkich posiedzeniach, co wiąże się z tym
że nie najlepiej radzę sobie ze skupieniem uwagi, a co współgra z kolei z moją
pracą zawodową i sprawia, że powstanie obrazu rozciąga się w czasie,
zazwyczaj na okres od jednego do kilku miesięcy. Sumarycznie nie spędzam
wielu godzin przy płótnie, ale w przerwach mam mnóstwo czasu na
obserwowanie go i zastanawianie się nad kolejnymi ruchami,
może stąd ten „wylizany” efekt. Z warsztatem wiąże parę anegdot,
że jest to dla mnie rodzaj sportu, maluję coś a potem sprawdzam
o ile lepiej namalował to Gerhard Richter albo ktoś inny (chociaż głównie Richter),
jak to miało miejsce choćby ostatnio w przypadku obrazu „Czarny charakter II”
gdzie konfrontowałem moje wykonanie „rozmazanego lasu w czerni i bieli”
z Richterowskim „rozmazanym lasem w czerni i bieli”, notabene przy tym
fragmencie pomagał mi Maciej Nawrot, co mu się często zdarza, informuje
mnie też często, czy mój obraz jest już naprawdę skończony, czy to tylko
kwestia moich złudzeń i lenistwa. Teraz kiedy wiesz już wszystko o moim
warsztacie, idź i maluj.  

P.S: Niektóre twoje działania, nie powiem że nie mają sensu,
ale ich sens ukrywa się niedościgniony w jakiejś pokrętnej logice.
Wypalanie sobie ośmiornicy na nodze, odlewanie lustra z rtęci,
figurki z bananów to brzmi jak chłopackie zajawki które przyjmują
bardzo dorosłą i poważną formę. Zapytam prosto, skąd te pomysły?
Jak działa mechanizm selekcji w ich doborze do realizacji?  

B.B: Pytanie „skąd te pomysły” jest pytaniem z gatunku „jak powstają Twoje teksty”...
Trudno mi na nie odpowiedzieć. Nie ma jednej odpowiedzi. Figurki postaci ludzkich,
które rzeźbiłem z miąższu banana pojawiły się w związku ze zdaniem z książki
Kurta Vonneguta, wydaje mi się że była to „Rzeźnia nr 5” wyżej postawiony
wojskowy obrażał szeregowca (głównego bohatera) słowami „lepszego człowieka
wystrugałbym z banana”, wydało mi się to zdanie wspaniałym i postanowiłem
spróbować, poza tym nauczony przykładem z Meyrinka, skoro już miałem
stworzyć golema, chciałem żeby łatwo było nad nim zapanować
(wszystkie zostały unicestwione w bardzo niehumanitarny sposób).
W kwestii selekcji, pomysł wydał mi się na tyle dobry, że warto było go
zrealizować w tamtych warunkach, poza tym potrzebowałem zaliczenia
na rzeźbę. Lustro z rtęci, powstało w wyniku moich zabaw/zainteresowań
tym materiałem. Pomijając, wydaje mi się, jasną interpretacje potrzeb
dla których realizujemy różne pomysły, np. bo wydają nam się dobre.
Z powstaniem „Lustra z rtęci” wiąże się historia poprzedniej pracy „z rtęcią”
tj. figurki postaci Poison Storma (wymyślonego przeze mnie arcyłotra) której
to figurki głowa, wypełniona była rtęcią (niewielką ilością, równą zawartości
około 5-6 termometrów, pracę tę wykonywałem zanim odkryłem że rtęć
można nabyć w kilogramach, jako odczynnik chemiczny). Pokazywałem
tę figurkę na paru wystawach i na jednej z nich ktoś przez swoje niezgulstwo
rozbił tę rzeźbę rozlewając przy okazji rtęć po sali, to wygenerowało
dla mnie trochę kosztów i nerwów związanych z poszukiwaniem winnego,
który się nie ujawnił. Obiecałem sobie wtedy, że następna praca z rtęcią,
którą wykonam będzie zawierała jej na tyle dużo, że jeśli ktoś ją rozbije,
to będzie łatwo ustalić kto jest sprawcą. Lustro z rtęci składa się z dwóch
szyb odsuniętych od siebie na odległość jednego milimetra, a pomiędzy
nimi wlana jest rtęć, co przy tym formacie daje około półtora kilograma
tego trującego materiału, a co daje szansę na to, że dość łatwo rozpoznam
przyszłego winowajcę (i inne, niewinne ofiary) Pytasz też o wypalanie
na ciele symbolu ośmiornicy. Praca ta też pojawia się na wystawie,
tym razem pod najdłuższym, chyba, u mnie tytułem
„Czy naprawdę myślisz, że zdradziłbym Ci swój plan, gdyby istniał choć
cień szansy, że możesz mu zapobiec?” (na drugim miejscu jest
„Mój najgorszy zrealizowany pomysł, który wymyśliłem w dobrej wierze”,
trzecie miejsce piastuje video pod tytułem „Na ten czas nic we mnie dla Was nie ma”).
W zdaniu tym podoba mi się zjawisko zagrożenia, które nie tyle wisi w powietrzu
i którego możemy się obawiać, ale takiego z którym możemy się już tylko pogodzić
i przyjąć z pokorą, bo przeoczyliśmy moment kiedy można mu było zapobiec.
Wypalałem już tą ośmiornicę dwa razy, pierwszy raz kiedy tworzyliśmy grupę
„Ośmiornica” i chcieliśmy stworzyć wokół tego aurę tajemniczych rytuałów,
wtedy wypaliliśmy ją za słabo, drugi raz piętnowaliśmy po roku, wtedy
wypaliliśmy ją na moim prawym udzie, za mocno. Niedawno wpadłem
na pomysł, że wypalenie tego samego symbolu, w taki sam sposób jak
poprzednio, ale na lewej nodze byłoby świetną ilustracją dla tytułu.
W sumie za każdym razem przyświecały mi inne cele, ostatni raz jest
chyba najbardziej intelektualny. Przy okazji, dziękuję Ci Piotrze
za dokonanie na mnie tej operacji.Więcej o procesie wyboru pomysłów
do realizacji mówi mój tekst pod wiele mówiącym tytule „Za drogie, za słabe, za trudne...”  

P.S: Pisząc o swoich działaniach potrafisz zgrabnie ubrać je w konteksty,
odnieść do literatury i jeszcze wkręcić nietuzinkowy cytat.
Nie chcę wchodzić w te antyinstytucjonalne dyskursy ale
czy nie czujesz że istnienie kuratora w Twoim wypadku
jest nieco pozbawione sensu?  

B.B: Pisząc o swoich działaniach potrafię zgrabnie ubrać je w konteksty,
odnieść do literatury i jeszcze wkręcić nietuzinkowy cytat, ale nie,
nie czuję jakoby istnienie kuratora, w moim przypadku było pozbawione sensu.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz